Mazowsze serce Polski nr 9 (77) 2024
Zwierciadło wszystkich nas
Nawet jeśli plakat nie zmienia świata, jest znakomitym zapisem miejsca, czasów i wydarzenia – mówi prof. Lech Majewski.
Jaki był pana początek przygody ze sztuką? Co zdecydowało o tym, że poświęcił się pan tej dziedzinie naszego życia?
To jest pytanie, na które właściwie nie mam odpowiedzi. Wszystko jest gdzieś zapisane, jak mówił Tewje Mleczarz. Ale z drugiej strony, całe życie to przypadek. Nigdy niczego nie planowałem i nie planuję. Pomijam już, że wszyscy mamy jakieś zdolności plastyczne – niektórzy troszeczkę większe, niektórzy mniejsze – ale wiele rzeczy wynosi się z rodzinnego domu. Gdy moja matka zorientowała się, że mam w tym kierunku uzdolnienia, zresztą sama też je miała, to zapisała mnie do kółka plastycznego w Domu Kultury Dzieci i Młodzieży w Olsztynie, prowadzonego przez świetną artystkę – Marię Szymańską, absolwentkę Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Wszystko potem ruszyło.
Wędrował pan trochę przez Polskę nim związał się na stałe z Warszawą…
Z Olsztyna pojechałem uczyć się do Zamościa – do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych, które było szkołą kapitalnie przygotowującą na studia. A później przyjechałem do Warszawy na studia w Akademii Sztuk Pięknych. I tak jakoś z rozpędu zostałem już na tej uczelni jako wykładowca.
Na warszawskiej uczelni zrealizował pan dyplom u prof. Henryka Tomaszewskiego. A od lat prowadzi zajęcia na Wydziale Grafiki. Rodzi się naturalne pytanie: czym jest dla pana ten zawód, czym jest tworzenie?
To dwa różne zawody. Bycie artystą to proces powolny, to wspinanie się na coraz wyższy stopień i rozumienie siebie w tym procesie. A pedagog, to poza przekazywaniem wiedzy – rozumienie drugiego człowieka, ucznia, artysty.
Skąd wzięło się u pana zamiłowanie do plakatu?
Miałem być malarzem. Gdy „wylądowałem” w ASP w Warszawie, przez pierwsze dwa lata studiowałem u słynnego malarza Tadeusza Dominika. Po wydarzeniach marcowych 1968 r. na akademii wyodrębniono dwa wydziały – Malarstwo i Grafikę. Ponieważ chciałem też studiować grafikę, zostałem przeniesiony na Wydział Grafiki. Na wydziale było sporo znakomitych pedagogów: Jan Marcin Szancer, Józef Mroszczak, Halina Chrostowska, Henryk Tomaszewski. Do pracowni plakatu przyjął mnie mistrz Tomaszewski i tak już zostało. Malarstwo na tym wydziale studiowałem u Jerzego Tchórzewskiego. Ale nie uciekam dziś od żadnej dziedziny plastycznej. Oprócz plakatu zajmuję się grafiką, ilustracją, projektowaniem książek. Współpracowałem przez wiele lat z Muzeum Miejskim w Monachium, dla którego zrealizowałem wiele książek czy identyfikacji wizualnych.
Powiada się, że Tomaszewski uczył plakatu tak, jak uczy się sztuki wolnej od utylitarnych funkcji. Co pan, ucząc grafiki i projektując plakaty, wziął od Tomaszewskiego?
Tomaszewski uczył plastycznego myślenia, analizy, pokory, dociekliwości i usuwania wszystkiego, co jest zbędne. To był w pewnym sensie teatr kreacji artystycznej i relacji na linii pedagog – uczeń.
Ma pan profesor swoją metodę uczenia?
Najważniejszy jest styl, jakim posługuje się artysta. Istotne, aby wydobyć z młodego człowieka te wszystkie wartości, które pozwolą mu zbudować jego świat artystyczny. Tłumaczę też, że w sztuce trzeba mieć inicjatywę. Nie czekać na telefon, który zazwyczaj nie dzwoni. Artysta musi być świadomy swego miejsca w świecie. Stąd wraz ze studentami podejmujemy wiele inicjatyw społecznych w skali międzynarodowej.
Jak długo trwa wyrabianie własnego artystycznego stylu?
Całe życie. Świat się zmienia i my wraz z nim. Nie można kogoś zamknąć w klatce, odizolować od świata i mówić, że on będzie się i tak rozwijał. Nie będzie się rozwijał, bo nie będzie wiedział, co się dzieje wokół, nie będzie mieć kontaktu z rzeczywistością, obojętnie jaką dziedziną sztuki się zajmuje.
Jak definiuje pan plakat? Czym on jest dla pana?
Jest to wizualny komunikat, który odnosi się do różnego rodzaju zdarzeń, odbywających się w kraju czy na arenie międzynarodowej. Ważny jest tu pomysł realizacyjny, bo on jest wyznacznikiem skuteczności przekazu. I nie chodzi o jego formę plastyczną, chodzi o klarowność. Tu można się posłużyć przykładem takiego „plakatowego” myślenia, jakie zastosował Jan Matejko w obrazie „Bitwa pod Grunwaldem”. Mimo że obraz jest bardzo rozbudowany, sama jego koncepcja odnosi się do zabicia mistrza krzyżackiego. Wszystkie elementy kompozycji są temu podporządkowane. Plakat, zwłaszcza ten ideowy, często odgrywał ważną rolę w życiu społecznym na świecie. Pomagał w walce o lepszy świat. I choć może nie zmienia świata, jest znakomitym zapisem miejsca, czasu i zdarzenia.
W Polsce o plakacie często mówi się z sentymentem wracając do polskiej szkoły plakatu, która to, z jej artystyczną indywidualnością i różnorodnością, zdobyła międzynarodowe uznanie i wpłynęła na światową sztukę XX w.
Polską szkołę plakatu po drugiej wojnie światowej tworzyli artyści wysokiej klasy. Każdy z nich był indywidualistą. To ich wyróżniało na świecie. I to dało sukces. Tak jest zresztą do dziś. Plakatem zajmują się utalentowani artyści. Cechą charakterystyczną polskiego plakatu, zwłaszcza w okresie powojennym, było posługiwanie się metaforą, aluzją, przenośnią. Umiejętnością „podskórnych” przekazów, które w tamtych czasach Polacy umieli odczytywać, bo plakat był do nich kierowany. Ta cecha, odnosząca się do czasów, gdy Polska utraciła niepodległość, charakteryzowała naszą literaturę, malarstwo, dramaturgię, a nawet muzykę. Plakat nie był tworem wyrwanym z kontekstu. Wszystkie te dziedziny oddziaływały na siebie.
Czy dzisiaj stawiamy na indywidualność, na „własny charakter pisma” w sztuce? Czy obraz nie zdewaluował się, podobnie jak zresztą słowo czy dźwięk? Moim zdaniem w kulturze niedoboru mamy, o paradoksie, niejako nadmiar tego wszystkiego…
W każdej epoce było i jest dużo „śmieci”. Historia to wypłucze, uporządkuje. Zawsze ważnymi byli indywidualiści, mający coś nowego do zaproponowania. Dziś, poprzez rozwój technologiczny, poprzez łatwość posługiwania się identycznymi programami komputerowymi, poprzez rozwój mediów, ściganie się, aby szybciej… wiele osób wpada do studni unifikacji. Wystarczy wejść na różne trendy platformy, aby zobaczyć to wszystko. Z drugiej strony, kiedyś plakat realizowali nieliczni, na specjalne zamówienia, bo proces realizacji był skomplikowany. Dziś plakat może zrobić każdy i od razu powiadomić świat o swoim dziele. I problemie, którego ten plakat dotyczy. Myślę, że dziś plakaty są trochę jakby zwierciadłem współczesnego świata. Wiemy, co i gdzie dzieje się, i w którym zakątku. To nawet jest ciekawe, gdyż jest to bardziej zjawisko socjologiczne niż artystyczne. Takie, nazwijmy je autorskie plakaty pojawiają się także na różnych festiwalach i te o dużej wartości artystycznej bywają wysoko oceniane. Więc plakat stał się także zjawiskiem społecznym.
Jest pan uważany za jednego z twórców i opiekunów Międzynarodowego Biennale Plakatu w Warszawie. Od lat zasiada w Radzie Programowej tego wydarzenia. Jaka jest dziś jego ranga?
Nie, nie jestem współtwórcą biennale. Pomysł Eryka Lipińskiego zrealizowało grono artystów związanych z Akademią Sztuk Pięknych w Warszawie, choć nie tylko. Ważną rolę odegrał tu profesor Józef Mroszczak. Pierwsza edycja odbyła się w 1966 r. Ja działam przy biennale od 1988 r. na różnych funkcjach. Obecnie biennale niejako wróciło do źródła i jest od trzech edycji zarządzane przez warszawską akademię, a ja mam funkcję prezydenta biennale. Biennale jest najstarszym tego typu konkursem graficznym na świecie. Na wzór jego powstało wiele podobnych na świecie, ale to warszawskie jest najwyższej rangi. Brali w nim udział wybitni artyści z całego świata. Zostanie jego laureatem jest wysoko cenione. A dla odwiedzających biennale gości to też ciekawe wydarzenie. Co dwa lata możemy obejrzeć, co się wydarzyło na świecie, do jakich problemów odnosili się artyści i językiem graficznym się komunikowali. Dodatkowo plakaciści z całego świata mają okazję zaprezentować się w Konkursie Tematycznym, który skupia się wokół określonego w danej edycji zagadnienia. Ostatnio był to „Dom”, wcześniej „Zmieniający się świat a zdrowie”.
A jak jest dziś z artystycznym plakatem w przestrzeni miasta? Niektóre plakaty w ogóle zniknęły z miejskiego pejzażu, np. filmowe.
Polskiego plakatu filmowego w zasadzie nie ma od 1989 r., ale, co ciekawe, na całym świecie jest wciąż dużo wystaw polskich plakatów filmowych. Kiedy istniały specjalne instytucje, które zajmowały się realizowaniem plakatów filmowych, zapraszając do udziału wybitnych twórców. Od kiedy zaczęli się tym zajmować dystrybutorzy, to mamy fatalne plakaty. W tych firmach dystrybucyjnych zazwyczaj są zatrudnieni ludzie „którzy się znają” i każdy musi się wykazać swoją wiedzą. Mam koleżankę, która próbowała robić filmowe plakaty. A tam u dystrybutora filmu zatrudnieni „znawcy” musieli się wykazać, wskazując coraz to nowe konieczne zmiany. „Ja bym poprawił to”, „a ja bym poprawił tamto”. I tak za każdym razem, a plakat coraz gorzej wyglądał. Szybko zorientowała się, że w takich okolicznościach zwyczajnie nie da rady.
Jest pan autorem komunikacji promocyjnej Budżetu Obywatelskiego Mazowsza (BOM). Jak doszło do współpracy z Samorządem Województwa Mazowieckiego?
Zdarzyła mi się piękna przygoda artystyczna. Zazwyczaj nie podejmuję się tego rodzaju działań. Trzymam się zasady, że we współpracy ważni są ludzie, nie instytucje. Ale Sara Michalska ujęła mnie swą determinacją i chęcią wspólnego wyruszenia w przygodę artystyczną działań na rzecz obywateli. No i okazało się, że ma wspaniały zespół, bo takie kampanie tworzy się wspólnie.
Przyznam, że z wiekiem ma pan coraz bardziej młodzieńczą i barwną kreskę…
No cóż, w sztuce nie ma starości. Każdy okres życia może być twórczo ciekawy. Lubię kolor i ekspresję, i na dziś to tak wygląda. Jeśli się tym znudzę, to będę szukał innych rozwiązań. W czasie stanu wojennego realizowałem plakaty, zwłaszcza filmowe, tylko czarno-białe. I też miały tembr ekspresji.
Powtórzę, że to, co widać w koncepcji graficznej i merytorycznej BOM, jest efektem nie tylko mojej pracy, ale też współpracy z kreatywnym, otwartym zespołem młodych ludzi pracujących dla BOM. Wypracowaliśmy to sobie.
Nie jest to więc przykład grafiki, z którą się pan bardzo „mocował”?
Ważny jest efekt, a system pracy pozostaje po drugiej stronie – procesu twórczego. Jestem polskim twórcą. Warto pamiętać, co powtarzam wszędzie, gdzie tylko jestem, że artystę tworzą trzy elementy: głowa, serce i ręka. Głowa to są nasze koncepcje, myśli, pomysły, analizy, itd. Serce to nasze emocje, tradycja, pochodzenie. Ręka to z kolei nasze mistrzostwo. Jeśli któregokolwiek z tych elementów brakuje, to jest się co najwyżej rzemieślnikiem.
A jak bardzo Mazowsze może być inspirujące dla artysty?
Mieszkam w Warszawie od momentu, gdy przyjechałem tu na studia. Mazowsze jest bardzo bogate kulturowo i zróżnicowane. Z jednej strony Kurpie, z drugiej Łowicz. To klasa światowa. O Chopinie i innych wielkich z tego regionu można długo opowiadać. Warszawa jest ze wszech miar ważnym miastem europejskim. Mieszkałem w różnych miejscach na świecie – w Finlandii, w Szwajcarii. Miałem wiele propozycji pracy na świecie. Jednak najlepiej czuję się w Polsce. Warto pamiętać, że polska sztuka, w tym sztuka plakatowa, była i jest adresowana do naszej społeczności. A to, że wzbudziła zainteresowanie i jest doceniana na całym świecie, powinno nas cieszyć.
Od jednego z dziennikarzy usłyszałem, że „polska kultura jest za bardzo hermetyczna”. Najpierw zaniemówiłem, a potem powróciły do mnie wszystkie nazwiska ważne dla polskiej kultury, a są ich setki – zakorzenionych tu, a wciąż znakomicie odbieranych w świecie.
Ta lista ma swój początek, ale nie ma końca. Wszystko się zgadza! Aby komunikat artystyczny był uniwersalny, musi być nasz, lokalny – musi wyrastać z rzeczywistego przeżycia twórcy, z jego doświadczenia oraz z próby zuniwersalizowania tego własnego, lokalnego doświadczenia.
Lech Majewski – specjalizuje się w grafice wydawniczej i reklamowej, ale najdłużej jest związany z formą plakatu. Jeden z nich, przygotowany na XVI Międzynarodowe Spotkania Wokalistów Jazzowych w 1989 r., znalazł się wśród setki najważniejszych plakatów z Europy i Stanów Zjednoczonych, powstałych w latach 1945-1990. Projektuje i ilustruje też książki. Ma własne studio graficzne i muzyczne (gra również na gitarze). Prowadzi zajęcia na Wydziale Grafiki warszawskiej ASP, a także na wielu uczelniach na świecie. Jest Prezydentem Międzynarodowego Biennale Plakatu w Warszawie.
Sara Michalska, zastępca dyrektora Departamentu Organizacji ds. Organizacyjnych UMWM
Podczas rozmów z marszałkiem Adamem Struzikiem pojawił się pomysł na opracowanie nowych grafik, zachęcających mieszkańców do składania projektów w Budżecie Obywatelskim Mazowsza. Długo szukaliśmy czegoś wyjątkowego. Któregoś dnia zauważyłam plakat promujący wystawę „Dał nam przykład Bonaparte” na zamku w Liwie, autorstwa Lecha Majewskiego. Zadzwoniłam do pana profesora, spotkaliśmy się. I zaiskrzyło! Zaproponowany przez niego pomysł na komunikację promującą BOM był strzałem w dziesiątkę. Jeden z najwybitniejszych polskich plakacistów wykreował markę rozpoznawalną, lekką i co najważniejsze, która trafia do serc mieszkańców Mazowsza. A trzeba dodać, że zadanie nie było łatwe.