Mazowsze serce Polski nr 9 (77) 2024

Witaj szkoło!

Dziecko z elementarzem Falskiego Autor: FOT. NAC, ARCHIWUM GRAŻYNY RUTKOWSKIEJ, NR SYGN. 3/40/0/17/36

W Polsce Ludowej miało być jednakowo, po równo i dla wszystkich. Dotyczyło to każdej dziedziny i każdego etapu życia obywatela. Dlatego niezależnie od tego, w którym rejonie Mazowsza byliśmy, szkolna wyprawka wyglądała w zasadzie tak samo: od gumek do ścierania na tornistrach skończywszy.

Koniec wakacji był bolesny zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Dla tych pierwszych oznaczał rychły powrót do sal lekcyjnych, dla drugich – czasochłonne polowanie na wyprawkę szkolną. Połowiczny sukces mogli odtrąbić ci, którzy wbili dziecko w fartuch i juniorki z poprzedniej klasy – zostawała im tylko wizyta w „papierniku”.

Zestaw obligatoryjny

Obowiązek noszenia tarczy szkolnej pojawił się w latach 30. XX w. i przetrwał do końca lat 80. Była to mała naszywka wykonana z sukna lub filcu najczęściej w kształcie tarczy herbowej, z numerem i nazwą szkoły. Tarcze w kolorze niebieskim dedykowane były podstawówkom, czerwone – szkołom średnim. Należało przyszyć takie oznaczenie do szkolnego fartucha, potem dodatkowo do kurtki, zawsze na lewym rękawie, wysoko na ramieniu. O ile młodsi nosili tarcze z dumą, o tyle starsze klasy podstawówki i szkoły średnie miały inne podejście do tematu. Uczniów obowiązywały liczne regulacje, również poza terenem szkoły: zakaz picia alkoholu, palenia papierosów, chodzenia do lokali czy klubów, a dziewczyny nie mogły nosić makijażu czy malować paznokci.

A wiadomo, że lata szkolne to czas łamania zakazów, więc uczniowie znajdowali różne sposoby, aby po wyjściu ze szkoły pozbyć się tego elementu identyfikacyjnego. Tarcze przypinano więc szpilką lub agrafką lub przyszywano zatrzaski. Żeby oszukać system. Ale była to gra ryzykowna, bo wiele szkół urządzało niezapowiedziane kontrole – w przypadku mało stabilnego mocowania kończyło się uwagą do dzienniczka lub – przy recydywie – obniżeniem oceny ze sprawowania.

„W latach 50. dwudziestego wieku do powszechnego użycia weszły mundurki szkolne zwane potocznie fartuchami. Miało to związek z egalitarystycznymi założeniami ówczesnego systemu edukacyjnego. Jakość materiału, z którego zostały wykonane, pozostawiała wiele do życzenia – początkowo były to tanie tkaniny fabryczne typu »podszewka«, a w późniejszym okresie tkaniny syntetyczne, takie jak stylon czy nylon. Fartuszki były łatwe w utrzymaniu i nie gniotły się, ale szycie mundurków szkolnych ze sztucznych materiałów sprawiało, że nie przepuszczały powietrza i nie były zbyt lubiane” .

Drugą uciążliwością była obowiązkowa zmiana obuwia. O ile zimą przystanek w szkolnej szatni miał sens, to w ciepłych miesiącach wszyscy marzyli o tym, by ominąć szatnię. Bo to i szybciej, i wygodniej. Niechęć do zmiany butów brała się również z niechęci do obuwia, które przez dekady królowało w polskich szkołach, czyli juniorków. Sznurowane, z tkaniny w poważnych kolorach (granat, brąz), ze skórzanym noskiem były po prostu brzydkie. Traktowano je wtedy jako obuwie profilaktyczne, a więc zalecane jako „szkolne obuwie obowiązkowe”. Jednakże juniorki, choć mogły korygować koślawość, to równocześnie pogłębiały szpotawość i szkodziły dzieciom bez wad.

Cuda z Chin

Przybory piśmiennicze można było nosić np. w materiałowym zasuwanym piórniku zwanym jamnikiem lub drewnianym pudełku z przegródkami (najczęściej z motywem góralskim). Jednak pod koniec lat 70. na rynku pojawiły się kultowe chińskie piórniki. Plastikowe, prostokątne, zamykane z góry wieczkiem, na którym nadrukowany był obrazek. Grafika była w orientalnej estetyce, co nadawało całości egzotycznego charakteru. Jednak najważniejsze było wnętrze: część dolna z przegródkami o różnej długości, podnoszona klapka z uchwytami na długopisy oraz wewnętrzna powierzchnia wieczka – z różnego rodzaju płaskimi przegródkami. Do tego trzeba było mieć bajecznie pachnącą gumkę do ścierania owiniętą szeleszczącą folią – produkowane były w neonowych kolorach, co w szarości peerelu miało niebagatelne znaczenie. Również z Chin przyjeżdżały zakończone gumką ołówki z fantazyjnymi nadrukami oraz pióra wieczne ze złotą stalówką, która potrafiła niemiłosiernie drapać zeszytowe kartki.

Gdzie jest kot?

„Elementarz” Mariana Falskiego to legenda. Pierwszy podręcznik ukazał się w 1910 r. i zmienił podejście do nauki czytania. Fenomen polegał na odejściu od nauki sylabizowania i zastosowaniu metody stopniowej analizy wyrazów. Krótkie teksty z łatwych do przeczytania wyrazów zostały tak dobrane, aby były językowo łatwe, a wyrazy krótkie i znane dzieciom. To właśnie z podręcznika Falskiego miało pochodzić kultowe zdanie, które weszło na stałe do języka polskiego: Ala ma kota. „I proszę sobie wyobrazić, że w pierwszym wydaniu elementarza Falskiego, w »Nauce czytania i pisania dla dzieci« z 1910 roku, tego elementarnego zdania wcale nie było! (…) Pierwszy elementarzowy kot należy do Olka i pojawia się dopiero na 29. stronie. A jednak zdanie »Ala ma kota« jest związane z elementarzem jak żadne inne, jak abecadło, którego zresztą też w elementarzu Falskiego nie ma…”.

W PRL-u podręczniki do szkół zmieniano bardzo rzadko. Zazwyczaj uczyły się z nich dwa, trzy pokolenia, a zakup książek i zeszytów nie był w czasach finansową katastrofą dla domowego budżetu.


Oś czasu

1919 r.

Dekret Naczelnika Państwa wprowadził obowiązkową, bezpłatną 7-klasową szkołę powszechną.

1932 r.

Reforma jędrzejewiczowska wprowadza obowiązek noszenia tarczy szkolnej. Nakaz przetrwa ponad pół wieku.

1961 r.

Obowiązkiem szkolnym objęta zostaje nauka w zakresie ośmiu klas szkoły podstawowej.

1999 r.

do dwustopniowego systemu szkolnictwa wprowadzony zostaje trzeci stopień – gimnazjum (zniesione w 2017 r.).


UWAGA
Informacje opublikowane przed 1 stycznia 2021 r. dostępne są na stronie archiwum.mazovia.pl

Powrót na początek strony