Mazowsze serce Polski nr 4 (72) 2024
Z serca do serca
Alicja Węgorzewska-Whiskerd – dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej (WOK) – zaprasza na Festiwal Mozartowski. W tym roku w Warszawie i w Wiedniu!
Z Alicją Węgorzewską-Whiskerd, uznaną mezzosopranistką, dyrektorką Warszawskiej Opery Kameralnej (WOK) rozmawia Maciej Proliński.
Maciej Proliński: Czym jest dla Pani promocja Mazowsza i Polski na świecie poprzez kulturę, muzykę?
Alicja Węgorzewska-Whiskerd: Propagowanie poprzez kulturę jest najbardziej wyrafinowaną a zarazem elegancką formą promocji nie tylko kraju czy regionu, ale też narodu. Pamiętajmy, że to przecież kultura zawsze „budowała” narody i ich tożsamość. Nie jest też górnolotnym stwierdzenie, że jedną z najlepszych polskich marek jest dziś właśnie kultura. To także jedno z najlepszych narzędzi dyplomacji publicznej. Mamy za sobą ponad tysiącletnią historię, wspaniałych artystów we wszystkich dziedzinach sztuki, na poziomie absolutnie międzynarodowym. Sądzę, że wyznacznikiem cywilizacyjnym danego kraju nie jest liczba czy szerokość autostrad, tylko właśnie poziom jego kultury i kultury każdego z nas. Gdy nasi śpiewacy jadą do Metropolitan Opera, a orkiestra do Wiener Musikverein, to tak samo publiczność zrywa się ze swoich miejsc. I nie ma podziałów narodowych. Ceni się bowiem talent, pracę, ekspozycję i poziom prawdziwych emocji, energii, który uwidacznia się właśnie poprzez sztukę. Moją dewizą na scenie jest przemawiać z serca do serca. Mówić językiem zrozumiałym dla każdego człowieka. A takim językiem, ponad wszelkimi barierami i poza podziałami, jest przecież muzyka.
Wojciech Kilar powiedział kiedyś, że „za dużo jest muzyki z głowy, a za mało z serca” i ja całkowicie się z tym zgadzam. A idea? Dla mnie muzyka to coraz częściej komunikat…
Trudno jest mówić o muzyce. Muzykę trzeba czuć… I oczywiście – epoka jest ważna, historia i życie każdego kompozytora. Zabierając się za dany utwór, musimy zrobić dogłębną analizę muzyczną i pozamuzyczną. Otacza nas wciąż świat dźwięków, bez muzyki nie można żyć. Dla mnie dźwięk i muzyka to jest też terapia. Bycie śpiewaczką operową to ważne doświadczenie i duże przeżycie. To ciągłe poznawanie wielkiej literatury światowej, ale i nowych dzieł, indywidualności twórczych, wykonawczych. Ogromnie ciekawe i wręcz fascynujące. To również proces. A w nim trzeba oczywiście poznać samo dzieło. Potem trzeba poznać całe jego tło, i to nie tylko stricte muzyczne. A trzeci etap twórczy to jest już skonfrontowanie tego wszystkimi z własnymi poglądami – czyli przefiltrowanie przez siebie i samego tekstu muzycznego, ale i tego wszystkiego, co jest poza tekstem, a co jest w muzyce...
A co jest podstawowym i zarazem ostatecznym sensem sztuki operowej?
W teatrze operowym trzeba po prostu zadbać o podstawowy cel tej sztuki, który nie polega ani na tym, że jest to teatr z muzyką, ani muzyka z teatrem, tylko że jest to urzeczywistnienie i zespolenie kreacyjnych działań, które mają coś znaczyć dla publiczności. Tu muszą się porozumiewać ze sobą i zgadzać: orkiestra, zespół wokalny, soliści, dyrygent, reżyser, scenograf plus jeszcze kilkanaście innych zawodów, których praca, wyobraźnia, wrażliwość składają się razem na ostateczny kształt teatru operowego.
Pani droga do miejsca w którym jest Pani dziś – zarówno artystycznie, jak managersko – nie jest prosta, oczywista. Jakie były jej początki?
Gdy kończyłam studia, nie było dla mnie pracy – próbowałam zatrudnić się jako śpiewaczka w którymś z działających w Polsce teatrów operowych. Bezskutecznie. Nie mogłam więc zadebiutować. Rozesłałam swoje aplikacje do różnych oper w Polsce. Odpowiedziała mi tylko jedna, że mają wszystkie etaty zajęte i nie mają wakatów. Wtedy wysłałam aplikację do Wiedeńskiej Opery Kameralnej. Był to teatr otwarty na debiuty, w którym odbywał się Międzynarodowy Konkurs Wokalny Belvedere – jeden z najbardziej renomowanych i najlepiej zorganizowanych konkursów wokalnych dla młodych śpiewaków operowych na świecie. I okazało się, że nieznana dziewczyna z Polski, zaraz po studiach, przeszła w tym teatrze najpierw casting wokalny, potem językowy, by móc zadebiutować w Wiedniu. Tak więc te początki nie były łatwe, ale widocznie potrzebne. Obecnie, od kilku lat komentuję dla TVP słynne Noworoczne Koncerty Wiedeńskie. I zawsze z zachwytem patrzę na Złotą Salę wiedeńskiego Musikverein, która jest jednym z najsłynniejszych miejsc koncertowych w Europie. Dwa lata temu zagraliśmy tam w Wielki Czwartek „Pasję wg św. Jana” J.S. Bacha. Po znakomitym przyjęciu i owacjach zostaliśmy zaproszeni z symfoniami klasyków wiedeńskich. W tym roku w Wiedniu – mieście Mozarta – zagramy znów, ale tylko jego muzykę.
Wyróżnikiem WOK w przestrzeni kulturalnej mogą więc być takie właśnie mosty?
Dziś jesteśmy obywatelami świata. To nie było tak oczywiste w 1999 r., kiedy rozpoczynałam swoją zawodową drogę. Korzystajmy więc z tego całymi garściami. Ze strony WOK jest na pewno otwarcie na współpracę z najwybitniejszymi artystami, renomowanymi instytucjami. To jedyna droga. Dziś, przy całej technologicznej wspólnocie świata, choć to wszystko bardzo mocno się zmieniło, przyspieszyło, to jednak myślę, że wiele zależy od zdolności budowania więzi z Europą, z jej artystycznym światem, którą w ostatnich latach udaje nam się z powodzeniem tworzyć. Kolejna sprawa – jak przyciągać do nas najmłodszą, nową publiczność, a jednocześnie nie zgubić tej tradycyjnej części naszej widowni?
Pandemia koronawirusa była trudnym czasem dla instytucji kultury. Dziś na szczęście cała ta przestrzeń kultury jest już offline. Nawet w tych zamkniętych, pandemicznych czasach pokazała Pani, jak należy zarządzać instytucją kultury. Powstały premiery i nowe, kreatywne projekty, w tym wyróżniony nagrodą Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego „operaOK!”
W tym czasie nasi artyści pokazywali, że można robić rzeczy twórcze i nowatorskie mimo zamknięcia w czterech ścianach. Nasz cykl tworzony przez kuratora Tomasza Cyza, choć polegał na skrótowych internetowych inscenizacjach wielkich dzieł, nie był jednak prostą transmisją online spektakli. Poszczególne elementy składowe dzieła, m.in. nagrania dźwiękowe, video, scenografia, powstawały w domach artystów, a efekt końcowy zwieńczył dopiero proces montażu – zarówno dźwięku, jak i obrazu. W ramach tego cyklu pokazaliśmy m.in. „Orfeusza” Monteverdiego czy „Pasję Janową” Bacha. Nie zabrakło znanych oper Händla („Rodelinda”) czy Mozarta („Apollo i Hiacynt”, „Don Giovanni”). To był również czas zamknięcia studiów nagraniowych. Zorganizowaliśmy własne studio i nagraliśmy kilka płyt, np. współpracując z indywidualnościami współczesnej pianistyki, jak Krzysztof Herdzin czy Marcin Masecki. Nie umiem pracować z osobami, które mówią: „nie da się, nie uda się”. A gdy już przydarzy się taka sytuacja, to doceniam fakt, że taka osoba zmienia zdanie, przychodzi z jakimś rozwiązaniem i proponuje: „A możemy zrobimy to w taki i taki sposób?”. Reasumując: w operze po prostu muszą pracować ludzie z pasją.
Czy jest Pani spełnioną artystką, dyrektorką samorządowej, mazowieckiej instytucji kultury?
To bardzo szczęśliwy moment mojego życia, kiedy mogę się realizować jako dyrektor WOK, którą prowadzę od 2016 r., kiedy mogę „crossować przeróżne muzyczne światy”. Przy pracy nad najnowszym projektem Leszka Możdżera i Orkiestry MACV – „Composites” – usłyszałam od Leszka, że on zawsze lubił „crossover”, i że to nie musi oznaczać wcale pomieszania rozrywki z klasyką. To bardziej wykraczanie poza własną strefę komfortu. Nie ukrywam, że takie myślenie o muzyce jest mi także bliskie. Moim zdaniem w sztuce, w muzyce, nieważny jest styl, gatunek – tylko jakość. Myślę też, że w dzisiejszych czasach musimy mieć poszerzone spektrum działania, szeroką muzyczną ofertę. To tylko pomaga w samorozwoju.
Mazowsze staje się z roku na rok regionem coraz bardziej atrakcyjnym, a także wyraźnie akcentującym swoją wrażliwość na sferę kultury. Jak Pani ocenia współpracę z samorządem województwa?
WOK jest adresem, pod który bardzo chętnie kierują się nasi widzowie, słuchacze. Nie mamy problemów ze sprzedażą biletów na spektakle. Bardzo ciekawym doświadczeniem jest na pewno tworzenie, bądź współtworzenie z władzami samorządu nowych projektów, które powodują, że przychodzi do nas młodzież – i zostaje! Takim rozpoznawalnym już programem jest „Kulturalna szkoła na Mazowszu”, w ramach którego za symboliczną złotówkę dzieci z „zerówek” oraz uczniowie mazowieckich szkół mogą nas odwiedzić. Jeśli nie znam jakiegoś języka, to od niego uciekam. Tak może być z językiem muzycznym. Ale jeśli tworzymy ciekawą muzyczną ofertę dla najmłodszych i w dodatku za przystępną cenę, to budujemy naszą przyszłą, świadomą publiczność. Ktoś kiedyś zapytał skąd możemy wiedzieć, czy do profesjonalnych sal koncertowych w Polsce przyjdą ludzie, skoro takich obiektów nie mamy? Dzisiaj już wiemy, że w tym kompletnie odmienionym w ostatnich kilkunastu latach pejzażu infrastruktury kulturalnej ludzie przychodzą do sal koncertowych. Infrastruktura kultury jest po prostu niezbędna. To sprawa fundamentalna. A druga to konsekwentne budowanie publiczności. Dziś tworzą ją ludzie 40+, 60+, 80+. Warto sobie zadawać pytanie, kto będzie ją tworzył za 20 lat?
Drugi ważny program samorządowy, w którym uczestniczymy, to „Wsparcie osób z niepełnosprawnościami na Mazowszu”. Mówiąc najkrócej arteterapia, czyli docieranie do człowieka, który ma problemy w życiu i poprzez obcowanie ze sztuką budowanie jego psyche, lepszego życia. Jest wreszcie nasz autorski program – „Operobus”, finansowany ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego, a skierowany do wszystkich mieszkańców Mazowsza. Dzięki temu dofinansowaniu możemy zorganizować widzom transport i zaoferować im bilety ze znaczącą zniżką. Oferta skierowana jest zarówno do widzów dorosłych, jak i do dzieci i młodzieży. Warto dodać, że dzięki takim „podróżom do kultury” rodzi się wspaniała integracja międzypokoleniowa. W czasach kiedy tylu ludzi siedzi tylko w swoich smartfonach, czyż nie jest to budujące i naturalnie piękne?
Odbywający się już od ponad trzech dekad Festiwal Mozartowski w Warszawie jest flagowym przedsięwzięciem artystycznym WOK. Z czego jest Pani szczególnie dumna, gdy myśli o tegorocznej edycji wydarzenia? Na jakie koncerty w przestrzeni międzynarodowej w ramach festiwalu zwróciłaby Pani szczególną uwagę?
W tym roku stworzymy most między Warszawą a Wiedniem i naprawdę bardzo się z tego faktu cieszę. 13 maja podczas Warszawskiej Gali Otwarcia w Filharmonii Narodowej usłyszymy Australijkę Jessicę Pratt, jedną z najbardziej rozchwytywanych sopranistek naszych czasów. Partnerować jej będzie Petr Nekoranec, czeski tenor budzący zachwyt zarówno krytyków, jak melomanów. Solistom towarzyszyć będzie Orkiestra MACV pod dyrekcją Michała Maciaszczyka. Na program złożą się słynne mozartowskie arie i duety, dopełnione m.in. uwerturami. Koncert ten zostanie powtórzony 19 maja w słynnej Wiener Musikverein, otwierając zagraniczną odsłonę festiwalu. Podczas drugiego z koncertów, w ramach naszego tournée do Wiednia, w Domu Mozarta zaprezentujemy monograficzny mozartowski koncert kameralny, w trakcie którego zagrają, jako kameraliści i soliści, muzycy będący członkami Orkiestry MACV. Dzień później ta sama orkiestra pod dyrekcją Adama Banaszaka zagra trzy ostatnie symfonie Mozarta. Tradycyjnie w stołecznych kościołach wykonamy „Requiem” autorstwa patrona festiwalu. W tym roku mszę żałobną będzie można usłyszeć 14 i 21 czerwca w Bazylice Świętego Krzyża w Warszawie. Wystąpią: Zespół Wokalny WOK i Orkiestra MACV pod Adamem Banaszakiem. Jestem też bardzo dumna z tego, że obok 33. edycji Festiwalu Mozartowskiego proponujemy również już 5. edycję Mozart Junior – festiwalowego wydarzenia, promującego młodych artystów i dedykowanego najmłodszej publiczności. W tym roku ten festiwal rozszerzamy o warsztaty. W ten sposób również budujemy naszą przyszłą publiczność.
Alicja Węgorzewska-Whiskerd – dr hab. sztuk muzycznych, mezzosopranistka, diva polskiej i światowej opery, zdobywczyni m.in. prestiżowej statuetki Women in Cinema Award podczas 77. Festiwalu Filmowego w Wenecji, nagrody „Tribute a Caruso” za propagowanie kultury włoskiej w Polsce i na świecie, a także laureatka wręczanej w Nowym Jorku Callas Tribute Prize.