Mazowsze serce Polski nr 6 (74) 2024

Ekologiczne bomby na Mazowszu. Czas je rozbroić

Składowisko odpadów płynnych Autor: TOMASZ JASTRZĘBOWSKI/REPORTER

W naszym regionie tak, jak w całym kraju, jest wiele nielegalnych lub półlegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych. To tykające bomby ekologiczne, za którymi w niejednym przypadku stoją tzw. mafie śmieciowe. Czas najwyższy, żeby jedne i drugie rozbroić.

Do odpadów niebezpiecznych zalicza się te, które mają przynajmniej jedną z następujących cech: toksyczność, rakotwórczość, łatwopalność, właściwości żrące lub wybuchowe. Według danych Głównej Inspekcji Ochrony Środowiska w naszym kraju jest dziś ponad 300 nielegalnych lub półlegalnych składowisk takich odpadów. I ciągle ich przybywa, a na domiar złego często dochodzi do pożarów tych obiektów.

Ten problem dotyka boleśnie także Mazowsze. Nielegalnie lub półlegalnie składowane odpady niebezpieczne odkryto m.in. w Wołominie, Karczewie, Białobrzegach, Ryczołku koło Kałuszyna, Rojkowie (gmina Poświętne) i Jasieńcu (gmina Rybno). Kilka razy płonęło składowisko w Nowym Miszewie w gminie Bodzanów (okolice Płocka).

To może skończyć się ekologiczną katastrofą

Najczęściej scenariusz jest podobny. Ktoś wynajmuje swoje grunty, magazyny czy hale jakiejś firmie, a po jakimś czasie okazuje się, że ta firma zwiozła tam pojemniki z nieznaną zawartością. Potem firma znika, ale zwiezione przez nią odpady zostają. Co gorsza, po analizie okazuje się, że są to niebezpieczne substancje.

Podobnie było m.in. w przypadku największego na Mazowszu nielegalnego „magazynu” niebezpiecznych odpadów, który znajduje się w Wołominie.

– Są ich tam całe hałdy. Pojemniki, w których się znajdują, są w coraz gorszym stanie, kruszeją, mogą się więc rozszczelnić, a ich zawartość wyciec do gruntu. A niedaleko płynie rzeka Czarna, która wpływa do Zalewu Zegrzyńskiego – przestrzega Małgorzata Izdebska, sekretarz gminy Wołomin.

Składowisko w Wołominie grozi nie tylko skażeniem wody, bo znajdujące się tam odpady są łatwopalne, ale co gorsza  ich opary w połączeniu z powietrzem mogą tworzyć mieszankę wybuchową.

W Ryczołku koło Kałuszyna zagrożenie jest równie duże, bo zalegają tam tysiące ton odpadów, pochodzących m.in. z przemysłu chemicznego. Są one umieszczone w dużych, plastikowych pojemnikach (tzw. mauzerach), w których dochodziło już do wycieków.

Trzeba przy tym dodać, że w Polsce zdarzały się już przypadki groźnego skażenia spowodowane przez nielegalne składowiska niebezpiecznych odpadów. W Rogowcu (gmina Kleszczów w Łódzkiem) pojemniki z takimi odpadami podczas upalnych dni pękały. W ślad za tym w powietrzu unosiły się trujące opary, powodujące trudności z oddychaniem i pieczenie oczu.

Mafie śmieciowe

Nielegalne składowiska z toksyczną zawartością to wprawdzie nie jest w naszym kraju nowość, ale w ostatnich latach zaczęło ich gwałtownie przybywać. I jakby tego było mało, okazało się, że za niektórymi z nich kryje się przestępczość zorganizowana, tzw. mafie śmieciowe (tak było m.in. w przypadku „magazynu” niebezpiecznych odpadów w Karczewie).

Z czego to się wzięło? Głównie z dwóch przyczyn. Po pierwsze z tego, że do 2017 r. duże ilości odpadów z Europy były wywożone do Chin. Ale w latach 2018-2019 Chiny zakazały importu wielu rodzajów odpadów. Efekt był taki, że do Polski trafiały – nielegalnie – odpady z zachodniej Europy. Wtedy też częściej zaczęły u nas wybuchać pożary składowisk.

W 2018 r. doszło w naszym kraju do całej serii takich pożarów. Przyczyną tego typu zdarzeń jest najczęściej samozapłon (jeśli składowisko jest odpowiednio prowadzone, to do jego pożaru nie powinno dojść), ale możliwe są też celowe podpalenia. Zdaniem nadbrygadiera Janusza Skulicha, eksperta ds. pożarnictwa, wiele wskazuje na to, że do pożarów na składowiskach dochodzi często właśnie w wyniku ich podpalenia, bo to dużo tańszy sposób na pozbycie się odpadów niż ich bezpieczna dla otoczenia utylizacja. Takie pożary mają jednak katastrofalne skutki. W dymie z płonących wysypisk śmieci aż roi się od substancji szkodliwych dla ludzkiego zdrowia, np. od silnie rakotwórczych dioksyn.

Wylano dziecko z kąpielą

Przed sześciu laty, w odpowiedzi na serię pożarów na składowiskach, ówczesny rząd naprędce dokonał zmian w przepisach, mających zminimalizować to zjawisko i wymusić na firmach zajmujących się odpadami podwyższenie standardów.

Na przedsiębiorstwa, zajmujące się magazynowaniem i przetwarzaniem odpadów, nałożono nowe obowiązki. Było to wprowadzenie kosztownego monitoringu miejsc składowania odpadów oraz zaostrzenie warunków, jakie te miejsca musiały spełniać. Kolejną zmianą było przekazanie marszałkom województw kompetencji do wydawania pozwoleń na magazynowanie odpadów, gdy ich ilość przekracza 3 tys. ton rocznie. Dotychczas wydawali je głównie starostowie.

Wprowadzono też okres przejściowy na dostosowanie się firm do nowych wymogów.

– Cel tych zmian był dobry, ale przygotowano je zbyt pospiesznie, a przez to źle. Złe przepisy przejściowe dały możliwość funkcjonowania składowiskom w taki sposób, jaki nie powinien mieć miejsca. To było legalizowanie źle prowadzonej działalności w zakresie gospodarki odpadami – ocenia Marcin Podgórski, dyrektor Departamentu Gospodarki Odpadami, Emisji i Pozwoleń Zintegrowanych w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego w Warszawie.

Tę opinię podziela wielu samorządowców, w tym przedstawiciele władz gminy Wołomin.

– Okres przejściowy był momentem, w którym doszło do patologii, nie tylko u nas, ale w wielu innych gminach – mówi Małgorzata Izdebska, sekretarz gminy Wołomin. – Niektórzy przedsiębiorcy, wykorzystując okres dostosowawczy, robili, co chcieli – dodaje.

Takie firmy przyjmowały np. na swoje składowiska więcej odpadów niż wynikało z zezwolenia, które posiadały. Albo nie miały pozwolenia na magazynowanie odpadów niebezpiecznych, ale to robiły. W Wołominie firma Foreko dostała zezwolenie na zbieranie odpadów, które po jednej dobie miały być przewożone w inne, docelowe miejsce. Ale tak się nie działo. I w efekcie nagromadziło się ich tam aż 16 tys. ton!

Zmiana przepisów

Z czego to wynikało? Po zmianie przepisów w 2018 r. wydane wcześniej przez starostów zezwolenia na zbieranie odpadów miały być dostosowane do nowych wymogów. Innymi słowy starostowie musieli wydawać nowe zezwolenia, nowe decyzje, a podczas ich wydawania sprawdzano, czy dana firma spełnia zmienione wymogi. Doszło więc do spiętrzenia wniosków o nowe pozwolenia.

Z tego powodu wydawanie tych pozwoleń zaczęło bardzo się przeciągać. Niestety, często się okazywało, że w tym czasie firma nagromadziła więcej niż 3 tys. ton odpadów. To zaś oznaczało, że zezwolenie powinien wydać nie starosta, ale marszałek. Starosta przekazywał więc sprawę marszałkowi i całą procedurę trzeba było powtarzać od nowa.

Tak było np. w Wołominie, gdzie firma Foreko, mająca zezwolenie na zbieranie odpadów, po zmianie przepisów wystąpiła do starosty o dostosowanie tego zezwolenia do nowych wymogów. Czyli o wydanie nowej decyzji.

– Firma złożyła wniosek o tę decyzję do starosty, ale wniosek był ponoć niekompletny. Jego kompletowanie trwało 2 lata. Po tym czasie okazało się, że ilość nagromadzonych przez tę firmę odpadów wskazuje, iż wydanie decyzji jest już w gestii marszałka – opowiada Małgorzata Izdebska.

15 lutego br. marszałek Adam Struzik cofnął decyzję starosty na prowadzenie takiej działalności w tym miejscu (marszałek wycofał wydane przez starostów pozwolenia na magazynowanie odpadów także w wielu innych miejscach, w których doszło do nieprawidłowości, a w niektórych przypadkach skierował też zawiadomienia do prokuratury). Jednocześnie nakazał firmie uprzątnąć nielegalnie nagromadzone odpady, wśród których przeważają substancje niebezpieczne. Termin ich usunięcia wynosił 3 miesiące i minął 15 maja. Niestety, firma Foreko nie wywiązała się z tego obowiązku. W takich przypadkach kolejnym etapem jest nałożenie kar na firmę. Zgodnie z obecnymi przepisami może to być jednak maksymalnie 50 tys. zł.

Mało dotkliwe kary

To bardzo mała kwota w porównaniu z kosztami likwidacji takich składowisk, które w niejednym przypadku sięgają setek milionów złotych. W Wołominie szacuje się je na 200 mln zł, a w Ryczołku w gminie Kałuszyn na 65-70 mln zł (to więcej niż roczny budżet samorządu tej gminy).

Problem polega na tym, że w większości przypadków nie udawało się i wciąż się nie udaje wyegzekwować uprzątnięcia nielegalnego lub półlegalnego składowiska przez firmę, która doprowadziła do jego powstania. Jeśli zaś nie udaje się tego wyegzekwować, to według obecnych przepisów składowisko musi uprzątnąć samorząd – w trybie tzw. wykonania zastępczego.

Szkopuł w tym, że choć państwo powierzyło to zadanie samorządom, to nie zapewniło im jego finansowania.

– Gminy nie są w stanie same usunąć tych odpadów. Żadnego samorządu, nawet bogatą gminę, starostwo czy samorząd wojewódzki, nie stać na pokrycie związanych z tym kosztów. U nas dochodzi do tego opór społeczny, bo mieszkańcy są przeciwni temu, byśmy pokrywali koszty usuwania odpadów, które trafiły do nas spoza naszej gminy – zauważa Małgorzata Izdebska.

Dodaje, że ten problem wymaga pilnych działań nadzwyczajnych – ze strony państwa. Dlatego, że z usuwaniem nielegalnych lub półlegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych (porzucanych przez firmy, które je prowadziły) nie można czekać. To tykające bomby ekologiczne.

Samorządy nie są od ścigania przestępców

Co zdaniem samorządowców trzeba zmienić, by rozwiązać ten problem? W pierwszej kolejności mówią oni o tym, by państwo zaczęło pokrywać samorządom koszty usuwania nielegalnych lub półlegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych.

Konwent Marszałków RP postuluje też, by państwowe służby odpowiedzialne za ściganie przestępstw środowiskowych robiły to skuteczniej niż dotychczas, by zapewnić im do tego lepsze narzędzia (dziś wiele prokuratorskich śledztw w sprawie niebezpiecznych odpadów kończy się umorzeniem).

„Porzucanie odpadów lub ich magazynowanie w miejscach do tego nieprzeznaczonych jest wynikiem działań przestępczych. Marszałkowie województw nie posiadają kompetencji do walki z przestępczością, w tym także zorganizowaną. Zwracamy więc tu uwagę na konieczność podjęcia przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji działań, których celem będzie podniesienie skuteczności w wykrywaniu i stawianiu przed wymiarem sprawiedliwości osób odpowiedzialnych za tego typu praktyki” – czytamy w stanowisku Konwentu Marszałków RP.

Dalej wskazuje ono, że konieczne jest usprawnienie procedur administracyjnych w tej dziedzinie (m.in. po to, by mogły one przebiegać szybciej niż dotąd). Samorządowcy proponują też m.in., by powołać coś w rodzaju funduszu gwarancyjnego (na wzór np. Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego), z którego pokrywane byłyby koszty utylizacji odpadów na porzuconych składowiskach. Chcą też zaostrzenia kar dla firm, które porzuciły odpady i uchylają się od ich uprzątnięcia.

Zwracają również uwagę, że „obecność nielegalnie zgromadzonych odpadów niebezpiecznych w wielu przypadkach wyczerpuje znamiona sytuacji kryzysowej, a co za tym idzie, w sytuacji zagrożenia dla życia lub zdrowia ludzi bądź środowiska zadania związane z usuwaniem tych odpadów powinny być powierzane wojewodom jako organom właściwym w sprawach zarządzania kryzysowego na terenie województwa”.

Bardzo podobne postulaty w tej kwestii zgłosiła Wojewódzka Rada Dialogu Społecznego (WRDS) na Mazowszu. Rada przyjęła swe stanowisko na ten temat w ostatnich tygodniach (dokładnie 15 maja) i przekazała je m.in. premierowi, prezydentowi RP oraz marszałkom Sejmu i Senatu.


Adam Struzik marszałek województwa mazowieckiego (klub TD-PSL-PL2050)

Koszty usunięcia nielegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych są ogromne. Staramy się o pozyskanie środków zewnętrznych z UE na ten cel, ponieważ przy skali procederu nielegalnego gromadzenia odpadów na Mazowszu, koszty ich utylizacji przerastają możliwości urzędu marszałkowskiego. Jednocześnie staramy się o wypracowanie rozwiązań prawnych, organizacyjnych i finansowych, które przyczynią się do zapewnienia niezwłocznego i skutecznego eliminowania tego typu zagrożeń.


UWAGA
Informacje opublikowane przed 1 stycznia 2021 r. dostępne są na stronie archiwum.mazovia.pl

Powrót na początek strony