Mazowsze serce Polski nr 4 (60) 2023
Modnie jak w PRL-u
Moda od zawsze jest wyznacznikiem statusu społecznego, finansowego, manifestacją poglądów czy podkreśleniem osobowości. Ale co zrobić, jeśli się żyje w szaroburym świecie pustych wieszaków?
To na Mazowszu otwarto pierwszy powojenny salon mody – w kwietniu 1945 r., na gruzach stolicy. To był właściwie sklepik, ale założyła go Jadwiga Grabowska, późniejsza szefowa Mody Polskiej i legenda całej branży. Pierwsze powojenne lata to były zmagania z brakiem wszystkiego, a w obliczu deficytu podstawowych artykułów odzieżowych, kwestia mody była spychana na dalszy plan. Słynne są opowieści o sukienkach szytych z jedwabiu odzyskanego z radzieckich i niemieckich spadochronów.
„Do 1956 r. prasa i propaganda lansowały uniformy socjalistyczne: odzież tanią, szarą, jednakową dla wszystkich. Prasa kobieca do 1956 r. propagowała modę »ludową« i nastawiona była niechętnie do zachodnich nowinek. Spodnie polecano kobietom wyłącznie do jazdy na rowerze, na narty i na żaglówkę, natomiast ośmieszano pokazywanie się w nich w towarzystwie” . Ubrania Polaków nabrały żywszych barw i fasonów dopiero w drugiej połowie dekady, kiedy na bazarach wielkich miast pojawiły się pierwsze ciuchy z Zachodu.
Braki pobudzają kreatywność
Projektantka Barbara Hoff od połowy lat 50. prowadziła w „Przekroju” rubrykę poświęconą modzie, w której pokazywała, co jest trendy na światowych wybiegach, ale jednocześnie dawała wskazówki, jak z wyrobów krajowego przemysłu odzieżowego wyczarować coś podobnego.
„Wtedy Polacy byli ubrani beznadziejnie. W sklepach Miejskiego Handlu Detalicznego trudno było kupić cokolwiek modnego. Szczególnie biedne były dziewczyny. Wtedy na Zachodzie obowiązywała tak zwana włoska moda: kolorowa spódnica, czarna bluzka z szerokim aż po ramiona dekoltem i płaskie pantofelki. Wymyśliłam, by z białych tenisówek, które można było w MHD dostać, wyciąć środkową część z dziurkami i sznurówkami, obszyć czarną tasiemką, potem pomalować je tuszem do rysunków technicznych. No i trumniaki, czyli eleganckie czarne baleriny, były gotowe” .
Dodaj koronkę i już jest damska koszula
Polski przemysł nie nadążał za trendami. „Cykl inwestycji w przemyśle lekkim trwa średnio pięć lat. Jeśli więc w 1964 r. wybuchł wielki krzyk o rajstopy, to pełne uciszenie go i dostarczenie na rynek tylu rajstop, żeby wszyscy mogli bez trudu kupić, może nastąpić dopiero w 1969 r.” .
Jednak czasem się zdarzało, że na stanowiskach kierowniczych pojawiali się ludzie z otwartymi umysłami, z wizją. Taką osobą był Józef Syroka z Warszawskich Zakładów Przemysłu Odzieżowego im. Obrońców Warszawy. To on stał za pokazem mody debiutującej w roli projektantki Grażyny Hase, który odbył się w ramach obchodów… rewolucji październikowej. W 1967 r. podpisał umowę na uszycie przez jego firmę debiutanckiej kolekcji Barbary Hoff, nawet bez oglądania projektów.
Gdy sztruksowe sukienki pojawiły się w sprzedaży w stołecznym Cedecie, od ciężaru szturmującego tłumu pękały szyby w witrynach. „Ludzie biorą, co popadnie, nieważne, jaki rozmiar i który fason. Kupują albo wynoszą. Rozbierają nawet manekiny. Giną paski i krawaty. Piekło. Ekspedientki zamykają projektantkę na zapleczu i każą jej przysiąc, że już nigdy im tego nie zrobi” .
Cedet oferował również sprzedaż wysyłkową, do której przeznaczono 200 sztuk odzieży, a zamówień przyszło… 7 tys.! To doskonale obrazuje, jak bardzo Polacy spragnieni byli rzeczy ładnych i modnych.
„W dobie powszechnego niedostatku czasopisma udzielały w kwestii mody takich np. porad: »Męskie koszule non-iron są co prawda drogie, ale jakże praktyczne – zniszczoną koszulę męską można przerobić na bluzkę damską. Kołnierzyk przodzik należy w tym celu ozdobić delikatną koroneczką«” .
Jak jedwab, to z Milanówka
Przez wiele dekad kultowy status miały też wyroby z Milanówka. Po zakończeniu II wojny światowej przedwojenna Centralna Doświadczalna Stacja Jedwabnicza została upaństwowiona i zmieniła nazwę na Zakłady Jedwabiu Naturalnego „Milanówek”. Ręcznie malowane oraz drukowane jedwabne tkaniny sukienkowe, szaliki, apaszki i krawaty stały się synonimem luksusu. A każda zagraniczna delegacja jako upominek z naszego kraju wywoziła te ręcznie malowane cuda.
Barbara Zabłocka, legenda milanowskiej pracowni malarskiej, wspominała: „Niemalże od powstania Mazowsza jeździłyśmy z koleżankami do Karolina, do siedziby zespołu. Malowałyśmy nie tylko jedwab na stroje pani dyrektor, ale także części strojów dla wykonawców: wstążki, zapaski, chustki” . Przepiękne stroje, wykorzystywane przez artystów Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze” im. Tadeusza Sygietyńskiego, można oglądać w Centrum Folkloru Polskiego „Karolinie” (placówka samorządu Mazowsza).
Zanim to było modne
W zasadzie cały czas PRL stał pod znakiem… recyclingu. Ubrania służyły czasem kilku członkom rodziny po kolei (głównie dotyczyło to dzieci), ale często zmieniały właścicieli w kręgach towarzyskich. Czasem trzeba było skrócić, czasem poszerzyć, jednak była to stosunkowo nieduża cena za odświeżenie garderoby. Większość pań potrafiła sama zrobić wymagane przeróbki, a jeśli takich umiejętności brakło – w sukurs przychodziła zaprzyjaźniona krawcowa.
Te bardziej kreatywne lub potrzebujące same szyły sobie ubrania – spódnica z zeszytych pieluch tetrowych czy bluzka przerobiona ze starej sukienki gościły w niejednej szafie. Ubrania się farbowało i ozdabiało domowymi sposobami, ale to gwarantowało efekt oryginalności.